Zmarzłam. Siedząc na balkonie, popijając kawę z czarnego, znaczącego kubka, czytając świetny wywiad z Joanną Bator w świątecznym wydaniu Newsweek'a. Przemarzłam, ale mi z tym dobrze, bo siedząc w promieniach słońca kompletnie mi to nie przeszkadzało. Przekornie wzięłam ze sobą telefon, jakby w nadziei na... coś. Szczerze mówiąc, w nadziei na rozmowę. Rzeczywistość jednak (o zgrozo) okazała się okrutna i dosyć przewidywalna. Moje złudzenia zasmucają i raczej nie pomagają wyzdrowieć z relacji bynajmniej kreatywnej i budującej.
Kolejną frustracją jest brak samodyscypliny, która w końcu popchnęłaby mnie do stworzenia czegoś, dokończenia dzieła (zniszczenia) i wydania na świat czegokolwiek. Cały czas szukam inspiracji, a one rzeczywiście inspirują! Problem tkwi w tym, że nie umiem tego stworzyć, tego co dzieje się w mojej głowie. Nie chcę udowadniać, ale chyba w końcu powinnam - udowodnić sobie (i innym), że potrafię, umiem i nie mam z tym absolutnie żadnych problemów.
Gdziekolwiek bym się nie obracała w ciągu ostatniego tygodnia, wszędzie widać wszelkiego rodzaju podsumowania starego, a rokowanie, planowanie i składanie sobie (teraz) szczerych (bo potem niekoniecznie) obietnic na przyszły rok. I całkiem podświadomie odpowiadałam sobie na te same kwestie, jaki był ten rok? Jaki chciałabym, żeby był ten rok? Jak planuję spędzenie przyszłego roku? I doszłam do całkiem bystrego jak na własne możliwości wniosku - ten rok, patrząc pod kątem sukcesów i porażek, był jednym w i e l k i m pasmem porażek. Nie napisałam tyle, ile chciałabym napisać. Nie wyjechałam do Danii. Zmarł mój tata. Nie wygrałam żadnego konkursu. Wakacje minęły mi pod znakiem kłótni i pracy. Nie wyjechałam w żadne spektakularne miejsce. Poszłam na uczelnię, do której nie chciałabym pójść pod największą nawet karą. Straciłam kilkoro przyjaciół. Bezsilnie (ale z jednoczesną radością i tępym uczuciem zazdrości) przyglądałam się szczęściu kilku kolejnych przyjaciół. Nie znalazłam miłości. Nie odniosłam sukcesu. Nic. Nic. Nic.
A teraz, po kilku linijkach gorzkiego podsumowania przyszedł czas na to zdanie - To był zdecydowanie najpiękniejszy rok mojego życia.
Nie wyjechałam do Danii, ale zostałam w Polsce, gdzie trafiłam na najlepszą chyba uczelnię świata, pełną świetnych ludzi, pełną świetnych nauczycieli, pełną kreatywności i miejsca do popisu. Umocniło się kilka związków z niektórymi ludźmi, utwardzając nasze relacje do pozycji 'stalowych'. Poznałam masę ludzi, uczestniczyłam i przyglądałam się kulturze tak blisko, jak nigdy przedtem. Przeprowadziłam się do pięknego mieszkania, które daje mi poczucie posiadania własnego, pięknego kąta. Zaczęłam pracę, która daje mi pieniądze i satysfakcję.
Jestem tak bardzo szczęśliwa. To szczęście poczułam dziś, około godziny 10:35, w samochodzie, słuchając Paolo Nutini, kiedy słońce oślepiało moją twarz, a ja - w całej tej beznadziejnej sytuacji zaczęłam się po prostu śmiać.
Zmarzłam dziś. I właściwie cały czas jeszcze mi zimno. Ale zimno mi w dobrym nastroju. Jak gdybym miała te wszystkie troski gdzieś daleko za sobą. I tego życzę wszystkim, z okazji idealnego pretekstu, aby zmienić cokolwiek.
A. M. B.
wtorek, 31 grudnia 2013
czwartek, 26 grudnia 2013
Rearranged
Czy u któregokolwiek z was poświąteczny czas to idealna okazja na porządkowanie życia? Te kilka dni wolnego to idealny moment, by rozdziabać całą strukturę, przemyśleć i obmyślić naokoło. A czas pozornie wolny, który nastąpi niedługo będzie idealny do tego, aby zacząć powolne, mozolne, a przy tym konieczne zmiany. Wyrzucanie z głowy rzeczy przypadkowych i niepotrzebnych, rozwiązywanie palących, a przy tym zaległych problemów. Weryfikowanie znajomości, obnażanie uczuć.
Tak bardzo przeszkadza mi życie w bałaganie, którego nie widać. I już od dawna wiele rzeczy wskazywało na pewien punkt kulminacyjny, który już nastąpił. Chyba z początkiem świąt, a jego apogeum dało się odczuć dziś. I to jest najgorsze. Że tak źle, jak dziś, nie było już dawno.
Tak bardzo przeszkadza mi życie w bałaganie, którego nie widać. I już od dawna wiele rzeczy wskazywało na pewien punkt kulminacyjny, który już nastąpił. Chyba z początkiem świąt, a jego apogeum dało się odczuć dziś. I to jest najgorsze. Że tak źle, jak dziś, nie było już dawno.
niedziela, 22 grudnia 2013
Christmas lonelines
Jakie z założenia powinny być święta?
Rodzinne, radosne, szczęśliwe, wesołe.
Jak więc ma się do nich moja samotność? Tak potężna i przejmująca.
Jeżeli rodzinne, to co, jeżeli spędzanie ich z rodziną nie jest jakoś szczególnie zajmujące?
Jeżeli radosne, to dlaczego nie umiem się radować? Weselić.
Jedyne w każdym razie co mi zostało, to szczęście, któremu ulegam każdego dnia. Nie przez cały dzień, ale na pewno każdego dnia delikatne i ciepłe poczucie szczęścia wkrada się w życie.
Dzisiaj? Obłędny zapach choinki, puszysty dywan, herbata z goździkami, pomarańczą i cytryną, sokiem malinowym. Do tego nowa książka Gombrowicza i gotowe. Ale nie takie święta są moimi wymarzonymi. Brak mi. Kogoś, czegoś. Niezidentyfikowanej osoby, bliskiej mi na tyle, aby móc zająć nią swój umysł.
Samotność. How to fight it?
Rodzinne, radosne, szczęśliwe, wesołe.
Jak więc ma się do nich moja samotność? Tak potężna i przejmująca.
Jeżeli rodzinne, to co, jeżeli spędzanie ich z rodziną nie jest jakoś szczególnie zajmujące?
Jeżeli radosne, to dlaczego nie umiem się radować? Weselić.
Jedyne w każdym razie co mi zostało, to szczęście, któremu ulegam każdego dnia. Nie przez cały dzień, ale na pewno każdego dnia delikatne i ciepłe poczucie szczęścia wkrada się w życie.
Dzisiaj? Obłędny zapach choinki, puszysty dywan, herbata z goździkami, pomarańczą i cytryną, sokiem malinowym. Do tego nowa książka Gombrowicza i gotowe. Ale nie takie święta są moimi wymarzonymi. Brak mi. Kogoś, czegoś. Niezidentyfikowanej osoby, bliskiej mi na tyle, aby móc zająć nią swój umysł.
Samotność. How to fight it?
Subskrybuj:
Posty (Atom)