wtorek, 31 grudnia 2013

I'm in the mood for Love

Zmarzłam. Siedząc na balkonie, popijając kawę z czarnego, znaczącego kubka, czytając świetny wywiad z Joanną Bator w świątecznym wydaniu Newsweek'a. Przemarzłam, ale mi z tym dobrze, bo siedząc w promieniach słońca kompletnie mi to nie przeszkadzało. Przekornie wzięłam ze sobą telefon, jakby w nadziei na... coś. Szczerze mówiąc, w nadziei na rozmowę. Rzeczywistość jednak (o zgrozo) okazała się okrutna i dosyć przewidywalna. Moje złudzenia zasmucają i raczej nie pomagają wyzdrowieć z relacji bynajmniej kreatywnej i budującej.

Kolejną frustracją jest brak samodyscypliny, która w końcu popchnęłaby mnie do stworzenia czegoś, dokończenia dzieła (zniszczenia) i wydania na świat czegokolwiek. Cały czas szukam inspiracji, a one rzeczywiście inspirują! Problem tkwi w tym, że nie umiem tego stworzyć, tego co dzieje się w mojej głowie. Nie chcę udowadniać, ale chyba w końcu powinnam - udowodnić sobie (i innym), że potrafię, umiem i nie mam z tym absolutnie żadnych problemów.

Gdziekolwiek bym się nie obracała w ciągu ostatniego tygodnia, wszędzie widać wszelkiego rodzaju podsumowania starego, a rokowanie, planowanie i składanie sobie (teraz) szczerych (bo potem niekoniecznie) obietnic na przyszły rok. I całkiem podświadomie odpowiadałam sobie na te same kwestie, jaki był ten rok? Jaki chciałabym, żeby był ten rok? Jak planuję spędzenie przyszłego roku? I doszłam do całkiem bystrego jak na własne możliwości wniosku - ten rok, patrząc pod kątem sukcesów i porażek, był jednym w i e l k i m pasmem porażek. Nie napisałam tyle, ile chciałabym napisać. Nie wyjechałam do Danii. Zmarł mój tata. Nie wygrałam żadnego konkursu. Wakacje minęły mi pod znakiem kłótni i pracy. Nie wyjechałam w żadne spektakularne miejsce. Poszłam na uczelnię, do której nie chciałabym pójść pod największą nawet karą. Straciłam kilkoro przyjaciół. Bezsilnie (ale z jednoczesną radością i tępym uczuciem zazdrości) przyglądałam się szczęściu kilku kolejnych przyjaciół.  Nie znalazłam miłości. Nie odniosłam sukcesu. Nic. Nic. Nic.
A teraz, po kilku linijkach gorzkiego podsumowania przyszedł czas na to zdanie - To był zdecydowanie najpiękniejszy rok mojego życia.
Nie wyjechałam do Danii, ale zostałam w Polsce, gdzie trafiłam na najlepszą chyba uczelnię świata, pełną świetnych ludzi, pełną świetnych nauczycieli, pełną kreatywności i miejsca do popisu. Umocniło się kilka związków z niektórymi ludźmi, utwardzając nasze relacje do pozycji 'stalowych'. Poznałam masę ludzi, uczestniczyłam i przyglądałam się kulturze tak blisko, jak nigdy przedtem. Przeprowadziłam się do pięknego mieszkania, które daje mi poczucie posiadania własnego, pięknego kąta. Zaczęłam pracę, która daje mi pieniądze i satysfakcję.
Jestem tak bardzo szczęśliwa. To szczęście poczułam dziś, około godziny 10:35, w samochodzie, słuchając Paolo Nutini, kiedy słońce oślepiało moją twarz, a ja - w całej tej beznadziejnej sytuacji zaczęłam się po prostu śmiać.

Zmarzłam dziś. I właściwie cały czas jeszcze mi zimno. Ale zimno mi w dobrym nastroju. Jak gdybym miała te wszystkie troski gdzieś daleko za sobą. I tego życzę wszystkim, z okazji idealnego pretekstu, aby zmienić cokolwiek.
A. M. B.

czwartek, 26 grudnia 2013

Rearranged

Czy u któregokolwiek z was poświąteczny czas to idealna okazja na porządkowanie życia? Te kilka dni wolnego to idealny moment, by rozdziabać całą strukturę, przemyśleć i obmyślić naokoło. A czas pozornie wolny, który nastąpi niedługo będzie idealny do tego, aby zacząć powolne, mozolne, a przy tym konieczne zmiany. Wyrzucanie z głowy rzeczy przypadkowych i niepotrzebnych, rozwiązywanie palących, a przy tym zaległych problemów. Weryfikowanie znajomości, obnażanie uczuć.

Tak bardzo przeszkadza mi życie w bałaganie, którego nie widać. I już od dawna wiele rzeczy wskazywało na pewien punkt kulminacyjny, który już nastąpił. Chyba z początkiem świąt, a jego apogeum dało się odczuć dziś. I to jest najgorsze. Że tak źle, jak dziś, nie było już dawno.

niedziela, 22 grudnia 2013

Christmas lonelines

Jakie z założenia powinny być święta?
Rodzinne, radosne, szczęśliwe, wesołe.
Jak więc ma się do nich moja samotność? Tak potężna i przejmująca.
Jeżeli rodzinne, to co, jeżeli spędzanie ich z rodziną nie jest jakoś szczególnie zajmujące?
Jeżeli radosne, to dlaczego nie umiem się radować? Weselić.
Jedyne w każdym razie co mi zostało, to szczęście, któremu ulegam każdego dnia. Nie przez cały dzień, ale na pewno każdego dnia delikatne i ciepłe poczucie szczęścia wkrada się w życie.
Dzisiaj? Obłędny zapach choinki, puszysty dywan, herbata z goździkami, pomarańczą i cytryną, sokiem malinowym. Do tego nowa książka Gombrowicza i gotowe. Ale nie takie święta są moimi wymarzonymi. Brak mi. Kogoś, czegoś. Niezidentyfikowanej osoby, bliskiej mi na tyle, aby móc zająć nią swój umysł.
Samotność. How to fight it?